Propozycja wspólnego wyjazdu grupy edukatorów na szkolenie w góry natychmiast przypadła mi do gustu. Lubię tych ludzi z "Eko - Turu", lubię być w górach, lubię się uczyć i pracować w grupie. Słowem - świetnie! Trochę mniej optymistycznie nastrajał mnie inny element propozycji Wojtka - szefa
i edukatora jednocześnie - ten, który był związany z nauką lub doskonaleniem umiejętności jazdy na nartach. "Trzeba jeździć, bo w trakcie zajęć będziemy w praktyce doświadczać odczuć związanych z ocenianiem kształtującym" - usłyszałam, kiedy żachnęłam się nieco z przyjęciem tej propozycji.
Hmn. Narty miałam ostatnio na nogach z dziesięć lat temu. Moja technika jazdy jest - jakby to powiedzieć - mizerna i dalece mnie nie satysfakcjonuje. Poza tym tak się jakoś składało, że kolejne, narciarskie wyjazdy kończyły się moimi choróbskami, rehabilitacją ścięgien i . w końcu zdecydowałam,
że nie będę już przeżywać przygody z deskami. Koniec. Tylu znajomych doświadczyło kontuzji na stoku, tylu znakomitych narciarzy . Nie muszę uprawiać tej dyscypliny sportu. Sądziłam, że moja decyzja o wycofaniu się z uprawiania narciarstwa jest ostateczna i już! Pokusa spędzenia czasu z przemiłą ekipą była jednak tak silna, że skłonna byłam wprowadzić korektę do postanowienia. W przekonaniu, że po pierwszym dniu mordęgi na deskach Wojtek zwolni mnie z kolejnych ćwiczeń celem doskonalenia. podjęłam decyzję, że jadę!!!
Późnym wieczorem dojeżdżałyśmy do schroniska. Szef pilotował telefonicznie podróż, dbając, by nie nadkładać kilometrów. Przywitał nas osobiście, deklarując pomoc w transporcie bagażu. Spory kawałek drogi trzeba było pokonać pieszo. Znaleźliśmy się w uroczym zakątku. Jak w bajce : bialutki puch, granatowe niebo iskrzące setkami gwiazd, drewniany, stary budynek z tzw. " góralską duszą". Wewnątrz - ogromny, kaflowy piec, jaki znam z dzieciństwa, kominek, drewniana podłoga, no i atmosfera! Tak, właśnie atmosfera niepowtarzalna, taka schroniskowa, przyjacielska, taka, że od razu jasne jest, iż panuje tu zasada: "wszyscy za wszystkich, każdy za każdego". Uwielbiam takie miejsca. Kojarzą mi się z młodością, uczniowską solidarnością, wzajemnym wsparciem przyjaciół i kolegów.
Zaczęło się wspólne spotkanie, przy góralskiej strawie, śmiechu, dowcipach i . poważnej rozmowie na temat. A tematem było - ja to tak rozumiałam : "Ocenianie kształtujące jako element motywujący do indywidualnego rozwoju i pozwalający cieszyć się z nauki".
Radość z uczenia się ma nas dotknąć już jutro. Znamy program dnia, znamy cel szkolenia, metody pracy, wiemy o co nam chodzi, bo to wyartykułowaliśmy w dość długiej, wieczornej dyskusji. Ocenianie kształtujące - jako sposób przekazywania informacji zwrotnej ma być elementem filozofii "Eko -Turu", ma być powszechne w naszych relacjach wewnętrznych i w kontaktach z naszymi klientami. To wszystko bliskie jest mojej osobistej filozofii, więc nie trzeba mnie przekonywać, że cel jest szczytny i warto pracować nad wdrażaniem go w codzienne realia. Ciekawe, jak jutro będzie z tym radził sobie Wojtuś - myślałam.
No i jest jutro. Po śniadaniu i tzw. odprawie, na której szef wyeksplikował swoje zamierzenia osadzając je w czasie i metodach pracy, wyszliśmy przed schronisko na rutynową rozgrzewkę. Owszem podobała mi się bardzo. Nauczyciel zadbał, aby każdy miał optymalny dla siebie sprzęt, by czuł się komfortowo i bezpiecznie. Ćwiczenia - zaplanowane metodycznie, z czasem coraz bardziej skomplikowane - nie sprawiały nam zbyt wielkich problemów, choć daleko było do perfekcyjnego naśladowania mistrza. Zauważało się indywidualne różnice w jakości wykonywanych ćwiczeń, ale najwyraźniej nie stanowiło to dla grupy problemu. Sądzę, że każdy się starał poprawnie realizować polecenia, ale w atmosferze wesołości i wspólnej zabawy, nie zauważyłam żadnych elementów rywalizacji, czy oceniającego porównywania. Po rozgrzewce przyszedł czas na pierwszy zjazd. Wojtek dokładnie opisał, czego
po nim oczekuje, oczywiście demonstrując sposób realizacji ćwiczenia. No, tu już pojawiły się spore rozbieżności w zakresie umiejętności uczestników szkolenia. Ktoś zjeżdżał bardzo ładnie, spokojnie, płynnie, ktoś - ja siebie plasuję w tej grupie - z impetem, z zacięciem, ale bez śladu techniki i finezji,
ktoś pokonując zapewne siebie samego niezbyt udolnie obsuwał się ze stoku, ktoś jeszcze inny nie zdecydował się zjechać bez pomocy, czy też asekuracji trenera. To oczywiste - myślałam - że trzeba indywidualizować metody pracy, bo umiejętności uczestników okazały się bardzo zróżnicowane. Jedna
z koleżanek z rosnącą szybko temperaturą ciała ( gorączka) musiała wycofać się z zabawy i żal nam wszystkim było, bo imponująco wyglądały jej zmagania z nartami, z chorobą, pewno z samą sobą. Reszta ćwiczyła wytrwale, z różnymi efektami, to, co dla każdego opracował w swojej koncepcji nauki Wojtek. I fajno. Każdy na miarę swoich możliwości i sił próbował pokonywać przeszkody. Rzeczywiście, prowadzący starannie unikał oceniania w typowym tego słowa znaczeniu ( porównanie) i serwował adekwatne, zazwyczaj, opinie zwrotne. Piszę "zazwyczaj", bo mnie się czasami wydawało, że ta pozytywna informacja jest trochę zawyżona. Wprawdzie byłam nawet zdziwiona, że po tylu latach przerwy w uprawianiu tego sportu, zjeżdżam jakoś bez upadków z góry, ale wciąż irytował mnie sposób, w jaki to robiłam. Czas przewidziany na dzisiejszy trening dobiegał końca i tu - na sugestię szefa - każdy miał zademonstrować w najlepszym wydaniu osobiste umiejętności. To było bardzo przyjemne wydarzenie : ewidentny postęp w zakresie własnych umiejętności zauważył każdy. Samoocena - generalnie pozytywna - ujawniała różne charaktery uczestników zabawy. Nadmierna krytyka swoich umiejętności - przez wprawnych już narciarzy - mogła pewno nawet irytować tych, którzy mogliby o ich technice jazdy marzyć. Z drugiej strony - osoby, które pierwszy raz włożyły narty
na nogi wystawiały sobie pozytywne cenzurki.
I słusznie, bo faktycznie widoczny był przyrost ich umiejętności. Gdyby jednak odnieść się do skali :
5,4,3,2,1 - w ocenie pojawiłby się niezły zamęt, bo te stopnie w żaden sposób nie odzwierciedlały umiejętności narciarzy. No i o to właśnie nam wszystkim chodziło. Eksperyment miał na celu "wpuszczenie" nas w rolę ucznia, który uczy się pod kierunkiem nauczyciela, który ma różne "warunki startowe", który pracuje w zróżnicowanej - w kontekście umiejętności - grupie, który doskonali się w poczuciu bezpieczeństwa związanego z przekonaniem, że nie jest ważne jak w porównaniu z innymi "wypada". Odważyliśmy się publicznie samoocenić i zauważyliśmy, jak bardzo te oceny własne się różnią. Ocenialiśmy - ze swojego punktu widzenia - naszą współpracę z Wojtkiem. Informowaliśmy o tym, co nam pomagało w pracy, jakie komunikaty motywowały nas najbardziej, czego oczekujemy na kolejnej sesji treningowej. Interesujące okazało się, że przy dużej zbieżności naszych odczuć i opinii, miewaliśmy jednak nieco inne oczekiwaniai inne pułapy wymagań. Wieczorna konfrontacja nastrojów i refleksja nad zasadnością stosowania oceniania kształtującego była wyzwaniem do dalszej pracy.
I przyszedł kolejny dzień. Znowu rozgrzewka, znowu informacja o indywidualnych oczekiwaniach, znowu Wojtkowe wskazówki i jazda! Obserwacja koleżanek i wzajemne wspieranie się, pomagały nieco w pokonywaniu coraz trudniejszych wyzwań. Mnie najwyraźniej nie szło w tym dniu dobrze. Widziałam też zaniepokojenie innych koleżanek. Wojtek motywował, koncentrował się dłużej nad każdym - zdawać by się mogło - potrzebującym, a jednak mój zapał do "zabawy w zjeżdżanie" najwyraźniej opadał. Miałam wyraźny niedosyt sukcesu. Widziałam, że efekty wczorajszego dnia utrzymują się w stanie niezmiennym. To mnie deprymowało i złościło. I nawet mnie złościło, kiedy Mistrz swym dobrym słowem próbował mi dodawać energii do pokonywania problemów z nauką. Czułam, że brnięcie w ten "zaułek bez wyjścia" ( tak określiłam patową sytuację dzisiejszej nauki) nie ma sensu. Byłam z siebie niezadowolona i nie miałam ochoty na kolejne próby, które nie spełniały moich osobistych oczekiwań. Poinformowałam szefa, że mam ochotę odpocząć, wypić ciepłą herbatę i zrelaksować się. Koleżanka wyraziła identyczną potrzebę. Czułam, że nauczyciel nie jest z tego zadowolony, ale też czułam, że mój opór przed dalszą nauką w tych warunkach jest tak silny, że muszę i chcę z nim coś zrobić. Zjechałamw dół i odpoczęłam w schronisku. To było dobre posunięcie. Wojtek bardzo nalegał, aby powrócić na stok i kontynuować naukę. Złożenie obietnicy powrotu nie stanowiło dla mnie żadnego problemu, bo rzeczywiście chciałam uczyć się nadal. Zrozumiałam teraz potrzeby tzw. zbuntowanego ucznia. Gdyby Wojtek oporował i sprzeciwił się mojej decyzji kurtuazyjne pozostanie na stoku nie dało by zapewne pozytywnych efektów. Zrelaksowana wróciłam do grupy i . kolejne ćwiczenia nareszcie zaczęły mi się udawać. To był trudny dzień, ale sporo się o sobie dowiedziałam. Wieczorem, znowu w znakomitej atmosferze, dywagowaliśmy o ocenianiu, o tym, jak deprymująco może wpływać porównywanie na ucznia, który ponosi osobiste porażki, jak newralgiczny to proces w pracy nauczyciela. Zbudowaliśmy wspólnie zasady niezbędne do przestrzegania przez nauczyciela w kształtującym, wspierającym ucznia ocenianiu. Przytoczyliśmy liczne przykłady trudnych szkolnych sytuacji. Pojawił się tez problem ucznia, który - poza własna winą - pozostaje w tyle za grupą. Nasza, chora nadal, koleżanka uświadomiła nam,co czuje ambitny uczeń, który chce się rozwijać i osiągać sukcesy i widzi, i czuje dystans, który< go oddala od tych, którzy "idą do przodu bez niego". "Jak wy już pięknie jeździcie, nie mam szans, żeby was dogonić" - usłyszeliśmy od schorowanej. Nie ukrywam, że ta sytuacja bardzo mocno mnie poruszyła. Gdyby nie deklaracja nauczyciela, że dla niej znajdzie specjalny, poza pracą z grupą, czas na naukę, że razem z nią pokona zaległości, bo ma taką osobistą potrzebę, by wesprzeć ją w zdobyciu zaległych umiejętności - koleżanka nie zdecydowałaby się podjąć trudu rozwoju narciarskich umiejętności.
I co tu dywagować o wspieraniu słabego (z obiektywnych powodów) ucznia ? Trzeba z nim indywidualnie pracować i koniec! Tylko. kto ma na to czas i ochotę, żeby przejmować się jednym z setek podopiecznych? Kto potrafi zauważyć problem ucznia, który - przecież chce - ale już nie potrafi sam się doskonalić ? Kto ma tyle pedagogicznego zaparcia, by bardziej dbać o ucznia, niż o realizację programu nauczania w terminie? Wszyscy byliśmy zadowoleni, że nasza "chora", może być nadal z nami, o ile pozwoli jej zdrowie i pewno ona też bardzo się z tego cieszyła.
Kolejny dzień to już pokaz indywidualnych umiejętności i indywidualnych sukcesów. Każdy z nas cieszył się z tego, co osiągnął. Zapewne wielu przekonało się, że ten sport może być także dla niego. Trzeba tylko dobrze zacząć:
z dobrym nastawieniem, z dobrym sprzętem, z dobra ekipą, w dobrym środowisku pracy, z dobrym nauczycielem, który dobrze tj. kształtująco ocenia.
I co z tego wynika? Ano - wniosek, że nauczenie rodziców i nauczycieli takiego komunikowania dziecku informacji zwrotnych, dotyczących jego wiedzy, zachowania, umiejętności, pracy, takiego oceniania, które go wspiera, dowartościowuje, motywuje i inspiruje do rozwoju to wyzwanie dla nas - edukatorów chcących podnosić jakość pracy polskich szkół. Nie mam wątpliwości, że umiejętność prawidłowego komunikowania, niezbędnego do serwowania prorozwojowych opinii i ocen, wciąż nie jest doceniana przez większość nauczycieli i niewątpliwie wpływa na kształtowanie negatywnego wizerunku szkoły, która ze swej społecznej misji powinna być miejscem radosnego rozwoju i samodoskonalenia się.
Coś o tym możemy powiedzieć - my, dorośli uczniowie narciarskiej szkółki, którzy przełamali opór nauki dzięki dobrym relacjom nauczyciela i grupy, dzięki otrzymywaniu wsparcia płynącego z dojrzałego, kształtującego oceniania i pewno jeszcze dzięki czarownemu miejscu, jakim jest schronisko w Sopotni.
Teresa Tymrakiewicz
Powrót